You are currently browsing the monthly archive for Czerwiec 2011.

Każdy z okresów rozwoju miasta ma swój przestrzenny stereotyp, „znak swoich czasów”, ale bywa też tak, ze w jednym budynku zapisana jest historia dominujących w danym okresie miejskich ideologii. Tak było z „pałacykiem” przy ul. Wiśniowy Sad: poniemiecka (?), nieco kiczowata budowla służyła długo jako hotel dla robotników z zakładów drobiarskich (hotel robotniczy to tak samo jak kiosk Ruchu wspaniała literacka figura i chyba trzeba będzie poświęcić jej osobny wpis).

Wiśniowy Sad, lata świetności, źródło: Moje Miasto, Internet

I wreszcie nastały lata 90-te, w których przemoc na ulicy była częstsza niż dzisiaj (i której kilka razy doświadczyłem, ale która była wpisana w przebywanie na ulicach, placach i autobusach) i w których spotkać można było (o wiele częściej niż dzisiaj) żebrzących, w różnym wieku. O wiele więcej było też bezpańskich psów, nielegalnych osiedli wznoszonych w okolicach wysypisk śmieci, o wiele więcej nielegalnego handlu ulicznego. Wtedy też na fali dominacji natury i cielesności pojawiły się agencje towarzyskie, leśne prostytutki, do dzisiaj obecne przy drogach, ciągle przypominające że jesteśmy tak samo daleko od niemieckiej równej szosy jak Rumunia, Bułgaria, Turcja czy nawet południowe Włochy. Wtedy też hotel robotniczy zamienił się w „pałacyk”, dający pewnie klientom poczucie obcowania z czymś więcej niż przydrożny burdel. Stylizowane witraże i brama miały sugerować wejście do przybytku rodem z romantycznych klisz powielanych w filmach porno stylizowanych na wiek XIX.

Fot. własne, 9 czerwca 2011

A teraz mamy wiek XXI i cudownie symboliczne obrócenie w gruz dotychczasowej historii i wyrównaniem pod jedyne, co się teraz buduje, czyli osiedla mieszkaniowe prywatnego developera. To co widać na zdjęciach powyżej, nie jest jeszcze stereotypem przestrzennym naszych czasów, ale to co się buduje tutaj – na pewno.

18 i 19 czerwca w Poznaniu Stowarzyszenie My-Poznaniacy organizuje Kongres Ruchów Miejskich. Więcej szczegółów na stronie organizatorów: tutaj

 

Nawet w trudnych latach 80-tych (o ile jeszcze pamiętam lata osiemdziesiąte), kiosk był dla mnie zawsze niesamowitym miejscem. Magia kiosku wiązała się oczywiście z dostępem do dóbr luksusowych. Nie chodzi mi tylko o przedsiębiorczość kioskarzy w handlu wszystkimi towarami od sprzętu sportowego po artykuły spożywcze („ja tu mięso mam”), ale dostępność do dóbr rzadkich, jakimi były kiedyś tytuły prasowe: zapisy na Fantastykę, odkładanie Na Przełaj do teczek, czekanie na popołudniówkę. Rytuały, które uczyły respektu.

Kioski na wsi miały zdecydowanie gorzej, tym bardziej w głębokim interiorze. Pisał Stasiuk: „We wsi stał kiosk. Gdy w okolicy urzędował komunizm, ten największy szafarz szarości, buda wyglądała jak brudne akwarium, w którym unosiło się kilka szczotek do zębów, trzy rodzaje papierosów i biała znudzona twarz sprzedawczyni. „Gromada”, „Rolnik Polski” pełne były pociech i obietnic. „Dwa bilety na PKS i popularne”. Dwa razy popularne i jeden bilet na PKS”. I zapałki. Ileż kombinacji” (A. Stasiuk, Opowieści galicyjskie, Wołowiec 2008).

Jeśli przyjmiemy za Markiem Krajewskim, że wyznacznikiem uczestnictwa w kulturze jest społeczny obieg (mówienia o kulturze i dzielenia się kulturą), to kiosk z gazetami był instytucją kultury. Dzisiaj czytanie prasy przestało decydować o kapitale kulturowym, ale magia kiosku wciąż istnieje. Wystarczy spojrzeć na wybór zabawek, niedostępnych nigdzie indziej.

Kolejka przed kioskiem „Ruchu” Polskiego Towarzystwa Księgarni Kolejowych. Gdynia 1934, Syg. NAC: 1-G-5613-2